Niedawno, jak co roku, obchodziliśmy święto znane powszechnie jako Dzień Kobiet (za wyjątkiem Korei Północnej, gdzie ma odrobinę odmienną nazwę i znane jest jako Dzień Niemężczyzny). Jak każdy szanujący się szowinista zamieniam się w ten dzień w anioła, szarmanta i ogólnie wzór męskich cnót. Tego dnia staram się umilić szanownej małżonce pobyt na tym łez padole: a to np. korzystam z jednego talerza, żeby miała mniej do umycia, a to staram się kruszyć w jednym miejscu, żeby nie musiała biedna biegać z odkurzaczem po całym mieszkaniu. Oczywistym punktem kulminacyjnym ww. święta jest wręczenie tradycyjnego kwiatu goździka, który coraz częściej w ostatnich czasach przybiera postać „Z kwiatów Holandii utkany szlafrok”. Ponieważ żaden z moich rozlicznych talentów nie wiąże się hodowlą roślin cebulkowych kieruję tedy swe kroki w stronę jednego ze straganów, które tego dnia wyrastają jak specjaliści od skoków narciarskich po nieudanym występie naszych kadrowiczów.

Na początek małe tête–à–tête z dystrybutorem – a po ile, a za ile, a jak wezmę „wszystkie kwiaty Holandii” to czy będzie zniżka, a czy honorujecie kartę pływacką, etc. Po chwili wiem już wszystko, więc komenderuję: „daj pan dwie te wiązanki i tylko proszę mi to podzielić na cztery zestawy”.

W tzw. międzyczasie podchodzi do stoiska Grażyna (chyba coś na kształt przełożonej „mojego” sprzedawcy).
G: To jak leci Janusz, dobrze czy lepiej.
J: No chyba dobrze, a może lepiej – no sama zobacz.
G: A wiesz, że tam dalej mają po 3 złote?
J: A ile sprzedali?
G: A nie wiem.

Janusz brutalnie przerywa tę błyskotliwą wymianę i wraca do mnie „to po ile panu podzielić”?. Ja: „Mniej więcej po połowie”. Widzę wysiłek na zmarszczonym czole i rękę drapiącą potylicę (bo kwiatów w wiązance po 25 sztuk). Podpowiadam zatem – „pan odłoży z każdego dwanaście”. Marsowe oblicze zostało zastąpione przez promienny uśmiech i Janusz ochoczo zabrał się do pracy. Entuzjazm ustąpił pierwszym objawom frustracji, bo po chwili na drodze do sukcesu pojawiła się niemała przeszkoda – gumka recepturka spinająca kwiaty. Janusz wytrwale walczy z nią i wygląda jakby za chwilę miał ją przegryźć w akcie desperacji, ale jest udało się poluzować.

Zaczynamy odliczanie: jeden, dwa, trzy …

Podchodzi babuleńka i atakuje pytaniem znienacka: a to u pana zamawiałam kwiaty wczoraj? Na twarzy Janusza maluje się wymowne „WTF?!”. B: A to tam dalej w takim razie. Janusza wybiło to z rytmu i po raz pierwszy upada pod matematycznym krzyżem.

Zaczynamy liczenie od nowa: jeden, dwa, trzy …

Widzę jak kątem oka sprzedawca łapie krążącego wokół stoiska (jak sęp nad padliną) kolejnego klienta. Pięć, sześć, ręce zaczynają się trząść, strach przed kolejną pomyłką jest prawie paraliżujący. Widzę w oczach handlarza złość i bezradność („kurwa znowu się pomylę”). W ostatniej chwili na ratunek przybywa Grażyna – „proszę, proszę ja pana słucham”. Westchnienie ulgi, które wydobyło się z płuc Janusza można porównać chyba tylko z tym, jakie wydaje z siebie skazaniec z celi śmierci, uniewinniony na minutę przed podaniem śmiertelnego zastrzyku.

Niestety ulga była krótkotrwała, bo Janusz po raz kolejny pomylił się w obliczeniach. Słyszę jak zmielił między zębami trzecią „kurwę” i dzielnie zaczyna po raz kolejny konfrontację z matematyką. Litościwe me serce sprawia, że omal mu nie pomagam. Na szczęście ostatkiem sił się powstrzymuje – nie mogę człowieka skompromitować w oczach szefowej.

Dziewięć, dziesięć, już niedaleko, ale niestety Grażyna wkroczyła do akcji: Janusz, Janusz uważaj, bo ci się jeden zawinął i się połamie. Czytam Janusza jak otwartą księgę – tylko świadomość, że spędzi trzy lata w zakładzie karnym o średnim rygorze za morderstwo w afekcie powstrzymuje go przed wepchnięciem kwiatów (razem ze stolikiem na którym leżą) w wiecznie kłapiącą paszczę Grażyny. Tym razem nie wytrzymałem (bo stoję przy straganie już dobre 15 minut, a to dopiero pierwsza wiązanka) i podpowiadam – „ostatnie było dziesięć”. Na szczęście dla nas obu wyczerpaliśmy ilość tragicznych w skutkach zdarzeń rozpraszających skupienie Janusza i po kolejnych kilku minutach wróciłem do samochodu z ładunkiem.

Kobiety w większości przypadków nie mają świadomości ile czasami ciężkiej walki i wytrwałości kosztuje zdobycie bukietu kwiatów (i zero wdzięczności i tylko ciągłe pokrzykiwania „a obiecałeś, że w moje święto wyrzucisz śmieci”).

PS. wyjaśnienie obrazkowe dla tych, co nie kojarzą skąd ta Korea ma takie pomysły:

PS2. poradnik jak zrobić szlafrok z tulipanów:

Nie bądź chytry, podziel się linkiemShare on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter
Email this to someone
email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.