Był taki piękny czas, gdy bycie ninja otwierało wejście do klubów z ostrą selekcją, taksówkarze byli uprzejmi, a dziewczyny dawały … całusa już na pierwszej randce. Jednym słowem bycie ninja to było coś więcej niż złoty roleks na ręku i starannie wyczesane wąsy.
Współcześnie słowo „ninja” możemy usłyszeć wszędzie – jest stałym elementem języka i kultury. Mamy wysokobudżetowe produkcje bazujące (czasem dosyć luźno) na idei ninja, dla widzów od lat siedmiu do stu siedmiu: cała seria animacji Lego „Ninja-go”, znane prawie wszystkim „Wojownicze żółwie ninja”, ninja obecni w Batmanach Christophera Nolana, czy programy TV typu American Ninja Warrior.
Skąd się wziął ten fenomen? Źródeł i praprzyczyn należy szukać w epoce filmów VHS, gdy słowo nindża było w stanie sprzedać w zasadzie dowolnego gniota. W latach 80-tych wieku XX, na fali popularności tematyki powstawały takie wiekopomne i oryginale dzieła jak: Ninja Terminator, Ninja Protector, Ninja Dragon, czy Zombie vs. Ninja.
Gdyby przenieść tamtą popularność nindża na dzisiejsze czasy to mielibyśmy prawdopodobnie programy typu „Taniec z Ninjami”, „Ninja i wieśniaczki”, czy „Ninja szuka żony”. Patryk Jaki i Rafał Trzaskowski prześcigali by się w deklaracjach o to, kto da więcej pieniędzy na program edukacyjny „Szkoła ninja w każdej dzielnicy Warszawy” oraz dopłaty do akcji „Ninja w każdym domu”.
W każdym razie, w owym czasie, na hasło nindża w tytule / scenariuszu otwierały się portfele producentów filmowych (nie za grube, ale zawsze) i można było zrealizować naprawdę cokolwiek, byleby latał w tym filmie jakiś typ ubrany na czarno, z odsłoniętymi jedynie gałkami ocznymi, rzucającymi gwiazdkami, koszący charakterystycznym mieczem i znikający w dymie.
Zapraszam na krótką przejażdżkę po tym świecie tajemnic, skradania się i skrytobójstwa oraz na odkrywanie polskich korzeni międzynarodowego popkulturowego sukcesu tych japońskich wojowników cienia. Znajdziecie tu subiektywny wybór filmów z lat 80-tych, które de facto stworzyły gatunek. Rozwikłamy również zagadkę, kim był ów tajemniczy Polak, który odcisnął swój znak na historii USA niemalże tak mocno jak sam Thad Kościuszko, czy Casimir Pułaski.
Ninja – historia prawdziwa
Tytułem paradokumentalnego obowiązku, krótki wstęp z Wikipedii, co to ta „nindża” jest. Ninja to słowo, które w tych emotikonkach co używają w okolicach Fukushimy czyta się jako „Shinobi”. Jak się spojrzy na te piktogramy w odpowiedni sposób, to można je przetłumaczyć jako „wojownik cienia” (inne wersje mówią coś generalnie o chowaniu się, skradaniu i tym podobnych; gwoli uściślenia nie ma nic na temat social media ninja).
Historycznie ninja / shinobi pojawili się w okolicach XV wieku (chociaż podobne postacie historyczne występowały już XIII / XIV wieku) i tylko trochę przypominali swoje współcześnie znane wcielenia. Byli to ludzie najczęściej z gminu, ale rzeczywiście szkoleni do zadań szpiegowskich jak: zdobywanie informacji, skrytobójstwo i sabotaż (najczęściej podpalenie).

Wbrew współcześnie znanej stylizacji nie biegali tylko ubrani na czarno z otwartym jedynie wizjerem jak w czołgu. Przyodziewek mieli podobny do ludzi, w otoczeniu których mieli działać (czyli najczęściej z otwartą przyłbicą i strój nierzucający się w oczy). Dwa główne ośrodki szkolenia ninja w Japonii to prowincje Iga i Kōga.
Ninja – skrytobójczy atak na popkulturę
Skoro fakty mamy już z głowy, przejdźmy do legend, mitów oraz popkultury, czyli tej ciekawszej części niniejszej opowieści.
W USA (a przez co w wielu innych częściach zachodniego świata) grunt pod eksplozję popularności ninja w latach 80-tych zeszłego stulecia został dobrze przygotowany przez całą serię filmów mających mniejszy czy większy związek z Japonią. Związek ten, wynikający z przenikania kultury amerykańskiej przez japońskie obyczaje, spowodowany był pierwotnie okupacją Japonii przez USA po II WŚ, a później intensywną współpracą gospodarczą między Krajem Kwitnącej Wiśni, a Krajem Kwitnącego BigMaca. Spójrzmy zatem na te pierwsze jaskółki zwiastujące przyszłą eksplozję tematyki ninja.
1964 (książka), 1967 (film) Żyje się tylko dwa razy / You only live twice
Ninja pojawiają się już u Iana Fleminga w książce o Jamesie Bondzie „Żyje się tylko dwa razy” i filmie o tym samym tytule z Seanem Connery w roli agenta 007. W tym przypadku zabójczy agent jedzie szkolić się w technikach ninjitsu do szkoły w Japonii. Czy coś z tego wynika – nie pamiętam, ale Sean Connery chyba się słabo wtedy wyszkolił, bo Steven Seagal załamał mu nadgarstek w trakcie przygotowań do innego bondowskiego filmu „Nigdy nie mów nigdy”.
1980 Shogun (mini seria)
Kilkanaście lat później masy zachodu zostają zapoznane z historią feudalnej Japonii widzianą oczami (jakżeby inaczej) niebieskookiego białego kolesia (granego przez Richarda Chamberlaina). Richard, po różnych perturbacjach jakie spotkały go po przyjeździe do Japonii, postanawia zostać samurajem. Feudalna Japonia nie byłaby kompletna bez ninja, tak więc w serialu pojawiają się postacie w czarnych piżamach i grają swoje standardowe role – zamaskowanych skrytobójców przecinających czaszki sprawnym rzutem „gwiazdka ninja” (shurikenem). Jeden nawet próbował „zamachnąć” się na boskiego Ryśka, ale temuż udało się uniknąć niechybnej śmierci, ku uciesze wszystkich fanek płci piękniejszej (Rysiek później srogo zawiódł te fanki i złamał wiele serc wyznając, jakby to ujął Kevin Spacey: „I choose to live as a gay person”).

1980 Oktagon / The Octagon
Chuck Norris walczył z ninjami i miał monologi wewnętrzne zanim to było modne. Jednak dla zmylenia przeciwników i widzów w filmie o ninjach nie dał ninja w tytule – bez sensu. Film w każdym razie miał swój urok. Jako suport dla Czaka zagrał jeszcze Lee van Clief. A no i ninja, którzy próbują zdezintegrować Chucka to podwładni jego „brata z innej matki”, czyli Seikury, którego zagrał Tadashi Yamashita (wystąpi jeszcze w niniejszym artykule).
Trylogia Ninja
Wreszcie docieramy do pramatki gatunku.
Trylogia wyprodukowana przez wytwórnię Cannon, która w kolejnych latach zalała rynek filmami o facetach (i jednej babce), którzy wiedzą jak się robi komuś z dupy jesień średniowiecza przy pomocy gołych rąk, obutych stóp i shurikenów.
Wytwórnia Cannon to ta odpowiedzialna za masę klasyków kina akcji jak „Życzenie śmierci” z Charlesem Bronsonem, „Cobra” z Sylvestrem Stallonem, „Krwawy sport” z Jean-Claude Van Dammem, czy „Delta Force” z Chuckiem Norrisem, żeby wymienić tylko kilka.
1981 Wejście Ninja / Enter the Ninja
Pierwszy film trylogii. W dziele tym reprezentanta kultury wschodu gra oczywiście blondas z niebieskimi oczami pod postacią włoskiego aktora Franco Nero. Dla jeszcze lepszego podkreślenia, że on to ten dobry ninja, to ramach swojego szkolenia i późniejszego dobrzeczynienia strój otrzymał on biały. Niestety, podczas pasowania go na ninja, jeden z jego współ-ninja (o dźwięcznym imieniu Hasegawa, grany przez Sho Kosugiego) uznał cały ten cyrk z białasem za obrazę majestatu i generalnie tutaj zaczęła się ich długo-trwająca kosa.
Franco wyrusza na drugi koniec świata do kumpla, co by odetchnąć od tych wszystkich typów w czarnych strojach. Tam okazuje się, że kumpel ma problemy, bo ktoś bogaty i wysoko postawiony chce go wykurzyć z jego ziemi. Kumpel Franco ma też gorącą żonę (która nie lubi staników) i problem z „korzeniem”. Żona nie chce czekać, aż „konar zapłonie”, postanawia więc pobujać się na wyćwiczonej gałęzi Franco. Na szczęście dla Franco sprawa nie wychodzi na jaw, bo kumpla zabija ninja (na oczach żony), i to nie byle jaki ninja, bo sam Hasegawa, czyli odwieczny wróg naszego bohaterskiego białasa.

Stąd już prosta droga do finału, z którego żywy może wyjść tylko jeden ninja. Franco przyodziewa swój starannie wyprasowany trykot, biały jak zbroja u Dziewicy Orleańskiej i rusza ku zemście. Źli podnoszą dodatkowo stawkę porywając żonę nieżywego kumpla, nie zdając sobie sprawy, że to tylko dolewa oliwy do ognia kryjącego się za zimnymi, stalowoszarymi oczami blond-wąsatego mściciela. Hasegawa przegrywa, Franco wygrywa, bo parafrazując jednego pana co kiedyś grał na grzebieniu: „Na każdego wygranego, przypada co najmniej jeden przegrany. A Franco zawsze wygrywa!”.
1983 Ninja 2: Zemsta Ninja / Ninja 2: Revenge of the Ninja
W drugim filmie z „Trylogii Ninja” swe siły łączą Sho Kosugi, którego poprzedni film katapultował do pierwszej ligi kina ninja oraz niejaki Szmulik Firstenberg.
Szmulik – cudowne dziecko z Wałbrzycha, czyli krainy Zamku Książ i bieda szybów. Szmulik wyjechał za młodych lat na podbój Hollywood (gdzie zmienił imię na Sam) i dzięki temu świat otrzymał nie tylko ten film, ale i kilka innych w podobnej tematyce.
W trzech słowach o co poszło w drugim odcinku.

Sho Kosugi (w filmie Cho Osaki) i jego syn Kane Kosugi (w filmie Kane Osaki) uciekają z Japonii do USA, bo resztę familii wykończyli im ninja. Do wyjazdu dodatkowo od dłuższego czasu namawiał Sho jego amerykański ziomek imieniem (czy tam nazwiskiem) Braden.
Sho na emigracji zajmuje się sprzedażą tradycyjnej japońskiej ceramiki i lalek, ale nie porzuca do końca drogi wojowników, bo szkoli młodego Kane’a w technikach ninjitsu. No i wszystko by szło pięknie, gdy nie pewna blondyna („dziewczyny to nic więcej jak tylko kłopoty” copyright Kazik).
Blondyna (imieniem Cathy) widząc jaki Sho jest sprawny zagina na niego parol i namawia go, żeby ją trenował. Cathy ma też w głowie inne ćwiczenia, ale Sho, po śmierci żony przysiągł sobie, że jego miecz na zawsze pozostanie już w pochwie.

No i parę kadrów dalej sprawa się trochę klaruje: Cathy to skryta kochanica Bradena, który bierze udział w szmuglowaniu narkotyków na dużą skalę, do czego wykorzystuje nieświadomego Sho (hera leci w ceramicznych laleczkach). Na dodatek Braden to członek klanu złych ninja.
Na drodze do nieuchronnego finału, który dla obytego czytelnika jest mam nadzieję już na tym etapie do odgadnięcia 😉 dzieją się różne cuda (m.in. unikanie przez Sho postrzelenia w stylu Matrix, czy też prawie własnoręczne obezwładnienie rozpędzonego vana).
A kulminacyjna walka to perełka kina ninja. Walczą w niej ninją czarny (Sho) i czarny w srebrnej masce (Braden). Chłopaki odwalają poważne sztuczki, wszystko w najciekawszej z możliwych scenerii do finałowej walki, czyli boisku do badmintona zainstalowanym na dachu apartamentowca. Obydwaj są obwieszeni taką ilością broni ninja, że sprawiło mi trochę zawodu, że w którymś momencie rzeczywiście nie wyciągnęli rakietek do „kometki”.
Przed-ostateczne cięcie ze strony Sho uwalnia z ciała Bradena jakieś osiemnaście litrów posoki, ale uderzenie, które pozbawia Bradena życia to rozcięcie na pół srebrnej maski (chyba zadziałało jak zdjęcie maski Lordowi Vaderowi).
1984 Ninja III: Dominacja / Ninja III: Domination
Szmulik i Sho nie zasypiali gruszek w popiele. Wiedzieli, że trzeba kuć nindżowe żelazo póki gorące i kręcić kolejne filmy z serii. Ale co wymyślić, żeby było jakkolwiek oryginalnie i trochę inaczej niż w poprzednich filmach?
Dla urozmaicenia tutaj ninja i to złą staje się seksowna instruktorka aerobiku. Dochodzi do tego w dramatycznych okolicznościach, kiedy rzeczona instruktorka napotyka na swej drodze złego ninja, który na skutek policyjnego pościgu wyzionął ducha i duch ten opanowuje rzeczoną panią.

Aerobiczka musi przerwać sesję aerobicznej szóstki Weidera, gdyż opętana przez demona staje się narzędziem zemsty ducha na jego przeciwnikach. Pani instruktor morduje nie tylko przyodziana w szary trykot, ale również w stroju kąpielowym. Gdzieś po drodze znajduje się również stary szaleniec, który próbuje naszą antybohaterkę egzorcyzmować, z efektami specjalnymi jak w taniej podróbce „Egzorcysty”. Niestety bezskutecznie.
Jedyną osobą, która jest w stanie pomóc w tych okolicznościach jest oczywiście Sho Kosugi, który (okazuje się) ma stary zatarg z duchem-opętywaczem (duch wybił mu kiedyś oko, jak jeszcze duchem nie był).
Sho udaje się wygonić złego ducha z ponętnego ciała naszej instruktorki. Duch następnie przyjmuje formę cielistą, z którą można zawalczyć bardziej tradycyjnymi metodami (mieczem i gwiazdkami ninja). Duch jednak ma jeszcze parę sztuczek w rękawie, potrafi chować się pod ziemię i wywoływać mikro-trzęsienia ziemi.
Sho przerabiał już w karierze nie takich kozaków, więc i te sztuczki nie robią na nim wrażenia. Zły ninja kończy swój żywot z nożem w głowie, Sho odchodzi w kierunku zachodzącego słońca, a nasza bohaterka żyje długo i szczęśliwie z jakimś chłopem.
1985 Tysiąc Oczu Ninja / Prośba o śmierć / Pray for Death
W tym samym roku, co „Amerykański Ninja” (patrz niżej) wychodzi również kolejny film z Sho Kosugim (niestety już nie w kooperacji ze Szmulikiem). Scenariusz tego filmu jest już tradycyjnie oryginalny jak ubrania z Wólki Kosowskiej.
Sho razem z rodziną wyjeżdża z Japonii do USA, żeby jako właściciel restauracji zawalczyć o swój American Dream. Żeby zupełnie nie odróżniać się od innych filmów, również w tym jego syna gra jego prawdziwy syn, a jego drugiego syna gra dla odmiany jego drugi prawdziwy syn.
No i wszystko miało już być szczęśliwie, ale okazuje się, że zanim Sho wprowadził się do swojego sklepu jacyś gangsterzy zdeponowali tam nie lada łup. Szef gangsterów (Limehouse Willie, grany przez Jamesa Bootha) porywa jednego z synów, po czym dzwoni do Sho z propozycją nie do odrzucenia – Sho ma oddać łup, w zamian za syna. Nasz dobry ninja nie wie o co kaman, ale idzie na miejsce spotkania z gołymi rękami i pełen dobrych chęci. Niestety Willie tego nie docenia, kaleczy Sho kosą w klatę, ale wtedy Sho uruchamia ninja battle mode i razem z synem udaje im się uciec z łap psychopatycznego gangstera.
Pomimo takiego niecnego ataku na rodzinę, w Sho dalej nie budzi się głęboko skrywany ninja. Dochodzi do tego dopiero, gdy złe ludzie zabijają mu połowę rodziny (żonę i jednego z synów). No i teraz to Sho się wkur… i kończą się żarty. Przyodziewa strój ninja, ale nie taki jak w innych filmach, bo ma nawet osłonę na twarz jakby wybierał się co najmniej na spacer po Warszawie w bardziej zasmogowany dzień.
Finałowa scena to jak zwykle masterpiece. Sho walczy z typem, który, jak kiedyś pewien elektryk ze Stoczni Gdańskiej w piosence Big Cyca, „lata z siekierą po całej dzielnicy”. W trakcie starcia można odnieść wrażenie, że wojownicy spotkali się na dziale „Ogród” w Castoramie – w rozgrywce biorą udział (oprócz ww. siekiery): szpadel, kosa, piła łańcuchowa oraz krajzega. Dramatyzmu wydarzeniom dodaje fakt, że akcja odbywa się w „trupiarni” manekinów (przyznam wyglądało to trochę przerażająco i za gówniarza bałem się później manekinów w sklepach). Ostatecznie Willy dowiaduje się, by zawsze przestrzegać przepisów BHP kiedy pracujesz z ostrzem wirującym z prędkością kilku tysięcy obrotów na minutę – drobna pomyłka w kącie ustawienia genitaliów względem tarczy oznacza, że możesz zacząć „modlić się o śmierć”.

Amerykański Ninja
1985 Amerykański Ninja 1 / American Ninja 1
Szczyt popularności tematyki ninja i najlepszy film w filmografii Michaela Dudikoffa (może dlatego, że prawie wcale się nie odzywa 😉). Młody Michael trafia do wojska (jako szeregowy Joe Armstrong), gdzie spotyka się z umiarkowanie ciepłym przyjęciem (pewnie ze względu na małomówność). Gdy sierżant Curtis Jackson (grany przez czarnoskórego Steve’a Jamesa) chce mu pokazać jak się lata z prędkością światła na wysokości lamperii, Michele pokazuje, że może i nie pamięta do końca kim jest i skąd pochodzi, ale drzemie w nim duch prawdziwego ninja. Od tego czasu Michael i sierżant zostają BFF (nie Braćmi Figo Fagot, ale „best friends forever”).
Jak się okazuje niedługo potem, to że ręce Michaela to broń masowego rażenia to się b. dobrze składa, bo w okolicy bazy wojskowej grasują całe tabuny czarnych przebierańców (i nie są to księża chodzący po kolędzie).

Czarni przebierańcy na wniosek mocodawców przechwytują transport broni, zabijając przy okazji masę wojaków. Michael w całym tym zamieszaniu ratuje córkę pułkownika i pokazuje jej parę sztuczek krawieckich (jak jednym ruchem zamienić spódnicę w spodnie).
Przeciwnikiem naszego dzielnego wojaka jest tym razem ninja z gwiazdką (wytatuowaną pod okiem), a gra go znany z wcześniejszej części opowiadania Tadashi Yamashita.
Finał jest taki, że nasz Michael Dudikoff, odkrywający co i rusz kolejne fakty ze swojego życia, dojeżdża Pana Gwiazdkę w jego tajnym obozie szkoleniowym zbudowanym w stylu późnej Al-Kaidy. Pomaga mu przy tym trochę armia amerykańska.
Dzielny Michał nie byłby kompletnym dobrym ninja, gdyby oczywiście nie uratował przy okazji po raz kolejny córki pułkownika, która oczywiście znowu wpadła w tarapaty (czy ja już pisałem gdzieś, że „dziewczyny to nic więcej jak tylko kłopoty”?).
Kto mógł nakręcić tak genialny film jeśli nie Szmulik? No pewnie, że nikt. Szmulik szaleje z kolejnym obrazem, którego krytycy nie rozumieją 😉, za to publiczność jak najbardziej. A Wałbrzych wreszcie trafia na mapę Polski.
1987 Amerykański Ninja 2 / American Ninja 2: The Confrontation
Drugie uderzenie w serii wykonane zostało siłami zwycięskiej trójcy z części pierwszej. Głównym bohaterem niezmiennie jest Michael Dudikoff, jego bff nadal gra Steve James, a za kierownicą tego wesołego autobusu siedzi znowu znany i lubiany Sam Firstenberg.
Czym ten film różni się zatem od poprzedniego spytacie? No zasadniczo różnic jest niewiele 😉 Ponieważ nie tylko polscy widzowie lubią słuchać tych piosenek, które już znają, Szmulik i spółka polecieli sprawdzoną trajektorią. Jest zatem sekretna organizacja przestępcza, która w swoich działaniach wykorzystuje ninja. Tym razem zamaskowani mordercy realizują zadanie porywania amerykańskich marines z bazy umiejscowionej na jednej z karaibskich wysp.

Zagadkę znikających marines mają rozwiązać główni bohaterowie. W trakcie rozwiązywania okazuje się, że w sprawę zaangażowane są najgrubsze ryby z okolicy, a marines są wykorzystywani do niecnych eksperymentów. Koniec końców, organizacja zostanie rozbita, sierżant Armstrong uratuje po drodze urodziwą niewiastę, źli zostaną pokonani, a główni bohaterowie odlecą w stronę po amerykańsku zachodzącego słońca.
Co było dalej?
Na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat powstała cała masa kolejnych filmów traktujących o japońskich skrytobójcach. Były to kolejne sequele wspomnianych przeze mnie wyżej serii lub inne filmy trzymające się z grubsza tej samej konwencji. Powstawały też dzieła egzotyczne jak „Czirliderki Ninja” („Ninja Cheerleaders”). W ostatnich latach jedyny, niepowtarzalny, oryginalny ninja – Sho Kosugi wróćił na rynek, aby zagrać w zrobionym już w całkiem dużym budżecie filmie pt. „Ninja Assasin” z 2009 roku (wyprodukowany przez słynnych braci / siostry / niepotrzebne skreślić Wachowskich(-kie)). Ninja podbili świat filmu, muzyki, gry komputerowe, komiksy i bajki dla dzieci. A to wszytko (no prawie) udało się dzięki niepozornemu łysolowi, który cudem uciekł z wałbrzyskiego biedaszybu. Może tym argumentem przekonamy USA do zniesienia wiz dla Polaków?
