W dzisiejszym odcinku klasycznego kina akcji przyjdzie nam się zmierzyć z filmem „Najlepsi z najlepszych” („Best of the best”). Nie tylko spróbujemy zrozumieć co poeta miał na myśli w pierwszym i najlepiej znanym odcinku całej serii, ale również co skłoniło aktorów, reżyserów, producentów i innych mętów do skompletowania tetralogii filmów o tym właśnie tytule.
Zacznijmy od początku i wyjaśnijmy sprawę tytułowego obojczyka (chociaż wytrawni koneserzy pewnie już wiedzą o co chodzi i łzy ciekną im obficie po pobrużdżonych zmarszczkami policzkach).
1989 Najlepsi z najlepszych / Best of the best
Wszystko zaczęło się dlatego, że USA nie zbombardowały Korei już od jakichś dobrych kilkudziesięciu lat. Postanowiły więc, że wyżyją się na tym odległym i pracowitym narodzie w jakiś inny sposób – konkretnie będzie to turniej drużynowy a’ la „Mortal Kombat”. Kto komu złoi skórę ten zdobywa władzę nad ziemskim wymiarem … a nie wróć – zdobywa medale, uścisk ręki prezesa oraz stałe bazy wojskowe na terenie przeciwnika.
Ponieważ turniej miał być drużynowy, to trzeba było skompletować dream team. Dream team (jak sama nazwa wskazuje) składać się miał się z pięciu zawodników, którzy rozniosą w pył swoich koreańskich oponentów. W celu wybrania samej śmietanki amerykańskich wojowników zostaje zorganizowany turniej ogólnokrajowy, w trakcie którego przyszły trener drużyny (coach Couzo) wybierze swoich podopiecznych.
I ja rozumiem, że trener był już trochę podstarzały (grał go James Earl Jones), ale prawdopodobnie był również ślepy i nie wiedział, że do bitki wybiera się młodych, jurnych, zdrowych i na sterydach. Zamiast tego wyselekcjonował ekipę, która dla trzeźwego obserwatora nie miała szans z koreańskimi maszynami do zabijania.
W skrócie amerykański skład prezentował się następująco:
– Virgil Keller (John Dye) – buddysta, ale jeśli chodzi o umiejętności walki, to daleko mu do mnicha shaolin
– Sonny Grasso (David Agresta) – rzekomy street figher, który walczyć uczył się chyba na automatach z grą „Street figher”, ale za to miał fryzurę na „mokrą włoszkę”
– Travis Brickley (Chris Penn) – kowboj z nadwagą (troche się spasł od czasów „Footloose”)
– Alexander Grady (Eric Roberts) – truskawka na torcie tego składu łamagów – pół-kaleka wyciągnięty z emerytury, na którą wysłał go kontuzjowany obojczyk
– Tommy Lee (Philip Rhee) – wreszcie jeden co nie jest połamany i trochę kuma w te sztuki walki (ale dostaje sraczki na myśl o konfrontacji z liderem Koreańczyków – Dae Hanem)

Widać od razu, że ile by nie trenowali, to nie przeskoczą pewnego poziomu jak drużyny polskiej Ekstraklapy w piłkę kopaną.
No ale pojechali do Korei i tam zaczęły dziać się cuda. No może nie od samego początku, bo bohaterscy Virgil i Sonny dostali w dupę mocniej niż USA w Korei w latach 50-tych ubiegłego wieku. Jako trzeci wkroczył na scenę nasz zapasiony poganiacz bydła, ale pomimo remisu w czasie regulaminowym przegrał po dogrywce w rozbijanie cegieł.
Kiedy wszyscy już myśleli, że Amerykanie po raz kolejny w historii wycofają się z Azji z podkulonym ogonem na ring wkroczył „król” Alexander. Pomimo niezłego dla Amerykanina startu Koreańczyk zaatakował w stylu „wściekłych pięści węża” i zepsuł Alexowi obojczyk (co oczywiście osłabiło jego obojczyk). Alex jednak zamiast spękać, poprosił zioma z drużyny, żeby mu tę rękę nastawił, po czym poprawił dziarsko kucyk ze złotych włosów, włożył rękę w temblak i zlał przeciwnika do nieprzytomności.
Niby Amerykanie przegrywali 3:1 i prosta matematyka sugerowała, że cudu jednak nie będzie. Ale oglądanie filmów akcji to nie wykład z matematyki.
Ostatnim pojedynkiem była konfrontacja Tommiego Lee z jednookim terminatorem – Dae Han’em. Tommy, pomimo brudnych sztuczek przeciwnika, zdobył tak znaczącą przewagę, że Dae Han był bliski zgonu na macie. Uderzenie powalające Dae Hana dałoby zwycięstwo drużynie USA, ale Tommy okazał litość godną ludzkiego pana i postanowił oszczędzić przeciwnika kosztem przegranej (osobistej i drużynowej).
No i gdzie ten cud spytacie? Na ceremonii rozdania medali, Dae Han podczołgał się do Tommiego, dał mu buziaka i oddał swój medal. Cała koreańska drużyna zrobiła to samo. W tym momencie wszyscy ryczą jak bobry, ich hemoroidy ronią krwawe łzy wzruszenia i nagle stają są braćmi i siostrami (ale tylko na chwilę, bo bazy amerykańskie wiadomo gdzie są).
1993 Najlepsi z najlepszych II / Best of the best II
Co się robi jak krytycy jednogłośnie zjechali pierwszą część? Oczywiście kręci się część drugą, bo wiemy doskonale z innych opowieści na tej stronie, że krytyk to taka osoba co sama nic w życiu nie osiągnęła i nie warto ich słuchać.
No więc, co i dla kogo leżało w planach po podbiciu półwyspu koreańskiego?
Do drugiej rundy awansowali: Travis Brickley, Alex Grady oraz Tommy Lee.
Po powrocie ze zwycięskiej wyprawy do Azji ww. trio postanawia otworzyć własny biznes. Otwierają go w amerykańskiej krainie grzechu i zepsucia, czyli Las Vegas. Czymże mogli się parać w takim miejscu – kasyno, narkotyki, prostytucja? Otóż nie – założyli szkołę karate.
I żyliby sobie tak długo i szczęśliwie trenując kolejne pokolenie najlepszych z najlepszych. Ale Travis musiał wszystko zepsuć. Jako miłośnik szybszego bicia serca, którego nie dostarczały mu już wielokrotne przegrane na jednorękich bandytach, postanowił ponownie spróbować swoich sił w prawdziwej walce.
I tu z pomocą przychodzi mu niejaki Brakus (grany przez niemieckiego kulturystę – Ralpha Moellera, znanego później z Mariah (I like it loud) oraz serialu o Conanie Barbarzyńcy). Brakus miał swoje koloseum, w którym chcący się sprawdzić fighterzy mieli szansę powalczyć o jakieś tam pieniądze. Travis połaszczył się na te drobniaki i nawet pokonał jednego rywala. Ponieważ nigdy nie grzeszył inteligencją, za to w nadmiarze (oprócz sadła) otrzymał niezmierzone pokłady pewności siebie, postanowił wyzwać na pojedynek aktualnego mistrza koloseum, którym przypadkowo był sam Brakus. No i koniec końców Travis złamał sobie kręgi szyjne o łokieć pana B.
A pisałem już, że Travis był pół-debilem pół-sklonowaną owcą? Skąd taka surowa ocena spytacie – może stąd, że do jaskini nielegalnych walk zabrał ze sobą jedenastoletniego syna Alexa. Młody zobaczył całe zajście z Brakusem i poleciał do taty na skargę.
No i się zaczęło. Tommy i Alex ruszyli ku zemście za przyjaciela przygłupa. Wykonali skaryfikację na nieskazitelnym obliczu Brakusa, który w odwecie wydaje za nimi list gończy z nakazem natychmiastowej egzekucji. Jakby mało był komplikacji, to po stronie protagonistów do akcji wkraczają Indianie, z naczelną rolą pijanego wujka Tommiego (do tej pory myślałem, że Tommy był emigrantem z Korei, a okazuje się, że czerwonoskóry) granego przez słynnego Billy’ego z Predatora (czyli Sonny’ego Landhama).
Po drodze są wybuchy, sytuacje bez wyjścia i szereg przeciwności losu, którym nasi bohaterowie muszą sprostać, aby dowlec się na ostatnich nogach do finałowej walki Tommiego przeciwko Brakusowi. I jak to w dobrej, taniej podróbce „Kickboxera”, nasz mistrz dostaje „wpierpapier” od głównego złego do czasu, aż zobaczy swojego towarzysza na trybunach. Wtedy łapie drugi oddech i huraganem kopnięć masakruje przeciwnika niczym pewien pan z muszką ludzi o pewnych poglądach.
W zamyśle Erica Robertsa „dwójka” miała być taką trochę rekompensatą za „jedynkę”, która została zjechana za brak pomysłu na film, który skompletował całkiem przyzwoitą obsadę. No ale wg. krytyków „znowu w życiu mu nie wyszło” 😉
1995 Najlepsi z najlepszych 3: Bez odwrotu / Best of the best 3: No turning back
Trzeci film stoi już na barkach samego Tommiego, bo Eric Roberts zdaje się zrezygnował z dalszych prób rekompensowania czegoś sobie czy krytykom kolejną częścią.
Producenci również zrezygnowali z kombinowania i wypuszczania filmów z tej serii do kin, bo okazało się, że hajs się zgadza dużo lepiej z wydań na VHS.
Odświeżając sobie trzecią odsłonę muszę przyznać, że oprócz powrotu do szczenięcych zachwytów filmami kopanymi muszę oddać szacunek wszystkim, którzy pchali ten wózek dalej do przodu. Pomimo ogólnej sztampowości, przy każdym kolejnym odcinku zachodzą znaczące zmiany w scenariuszu. Jest to odrobinę nietypowe w porównaniu do innych filmów z gatunku, gdzie zazwyczaj w kolejnych edycjach zmieniają się tylko lokalizacje, a reszta pozostaje bez zmian (jak w „Modzie na sukces” czy tzw. ślizgaczach).
Z czym i gdzie zatem ten nasz osamotniony Tommy walczy? Otóż wraca on w swoje rodzinne strony (nie pytajcie mnie już gdzie to jest, bo posypała mi się zarówno narracja koreańska jak i indiański rezerwat). Tamże odkrywa, że w USA jest nazizm, rasizm, faszyzm i nienawiść do systemu metrycznego. Wszystkie te patologie materializują się pod postacią lokalnego oddziału Ku Klux Klanu, który szykuję jakąś grubszą aferę i zbroi się na potęgę.

Finalnie Tommy pokonuje szefa naśladowców austriackiego akwarelisty, ale chcąc okazać dobrą wolę i zakończyć nakręcanie się spirali przemocy zaniechuje dekapitacji kopnięciem z półobrotu. Odwraca się plecami do wroga i gdy już myślimy, że powalony nazista zagra w typowy dla jego gatunku sposób (tzn. strzeli Tommiemu w plecy) pada strzał z boku, który ratuje naszego bohaterskiego Indianina z Korei, a naziola odsyła do krainy wiecznego „sieg heil”.
1998 Najlepsi z najlepszych 4: Bez ostrzeżenia / Best of the best 4: Without warning
Philip Rhee (czyli Tommy) tak się dobrze wczuł w rolę głównego bohatera, reżysera i producenta zarazem, że postanowił bez ostrzeżenia sieknąć jeszcze jedną część.
Tradycyjnie już jedynym punktem wspólnym tej odsłony z poprzednimi jest postać głównego bohatera – to samo imię i nazwisko i niezmiennie te same efektowne umiejętności machania kończynami ze skutkiem (jak trzeba) śmiertelnym.

W co tym razem wpakował się nasz Tommy? Jest sobie trenerem samoobrony dla policjantów. Przypadkiem w jego ręce trafia dysk (CD) z informacjami dotyczącymi grubego przekrętu organizowanego przez rosyjską mafię. Tommy nie idzie z tym na policję (być może było za daleko, a może długotrwałe przebywanie z Travisem sprawiło, że jego możliwości intelektualne skarlały), ale postanawia sam załatwić sprawę. W tzw. międzyczasie Tommy zostaje oskarżony o zabicie policjanta, co sprawia, że na ogonie siedzą mu nie tylko ruscy gangsterzy, ale również policja uosabiana tu przez gwiazdę „Pogromców duchów” Erniego Hudsona.
W tej części w roli epizodycznej miał pojawić się ponownie Eric Roberts, ale ze względu na konflikty w harmonogramach nie doszło to do skutku. W późniejszym czasie Eric wspominał rzekomo coś o tym, że „Najlepsi z najlepszych 3 / 4” zamordowały dobrze zapowiadającą się franczyzę.
Nie roztrząsajmy już co o tym filmie powiedzieli krytycy, ale jak to mówią aktualnie we „Wiadomościach”, nie brakowało i nadal nie brakuje głosów wśród internautów, że był to całkiem niezły w swojej kategorii obraz i trochę szkoda, że Philip Rhee nie pociągnął swojej kariery reżyserskiej i aktorskiej dalej.
To która część „Najlepszych z najlepszych” była w końcu najlepsza?
Tu prawdopodobnie zaskoczę zdecydowaną część czytających. Dokonanie tego wyboru nie było łatwe – trochę tak jakby matka czworaczków musiała wybrać, które oddać do domu dziecka. Długo się nad tym zastanawiałem, konsultowałem z przewodnikami duchowymi i religijnymi, sięgnąłem zarówno po miękkie używki (pizza z podwójnym serem) jak i twarde narkotyki (mielonka tyrolska), ale finalnie … no dobra wiadomo, że pierwsza była najlepsza. Ale wszystkie trzy pozostałe dałbym na solidnym drugim miejscu 😊