Całkiem niedawno temu miałem przyjemność udać się na wywczasy. Nie do końca wiedziałem co mnie czeka na miejscu, miałem tylko strzępy informacji o organizacji wyjazdu: „prawie all inclusive”, jakieś wycieczki, ośrodek całkiem spoko – z zastrzeżeń na bookingu było tylko jedno, mianowicie że jest on mocno nastawiony na naszych sąsiadów zza Odry (ale w głowie szybko powtórzyłem: ich bin, du bist, er/sie/es ist, sprawdziłem w lustrze, że dalej mam niebieskie oczy i już po chwili poczułem się pewniej).
Ogólnie wszystko zapowiadało się wyśmienicie i generalnie jedynie 5,5 godziny lotu stało pomiędzy mną, a kanaryjskim słońcem i wiatrem znad Sahary. Nie wiedziałem jednak, że wsiadając na pokład samolotu wkraczam do strefy, gdzie zwykłe rzeczy, nie dzieją się zbyt często. Zapraszam Was w podróż po świecie związków starych człowieków, co jeszcze mogą i ich młodych sarenek szukających dojrzałego jelenia.
W dniu wyjazdu wszystko szło jak z płatka: żadnych problemów z ogarnięciem familii, poziom stresu zdecydowanie w normie (co nie jest najprostsze przy podróżowaniu z dzieciakami), trafiliśmy na taksówkarza, który o dziwo nic nie mówił (nie jest to częsty przypadek), a kontrola na lotnisku nie wykazała zawartości materiałów wybuchowych / narkotyków / pizzy hawajskiej ukrytych przebiegle pod postacią mojej 5 letniej córki (do tej pory tylko się zastanawiam, której z tych rzeczy szukali).
Pierwsze minuty w samolocie również nie zapowiadały wyznań i huraganu emocji, przy których bohaterowie „Rozmów w toku” poczuliby, że ich problemy są błache i zupełnie bez znaczenia (a umówmy się – studio programu Ewy Drzyzgi słyszało niejedno):

Miałem co prawda świadomość, że jedzie ze mną jeszcze blisko 200 innych pasażerów z kraju nad Wisłą, ale myślałem, że co najwyżej spotkam tych ludzi, którzy uważają, że urlop to czas swobody, a nie rewia mody. Ponieważ umiarkowanie mnie wzrusza to czy ktoś zakłada skarpety do szpilek, czy bierze kopertówkę z młodzieżowymi napisami do eleganckiej sukni (tak, wg. internetów to podobno są prawdziwe ludzkie problemy) to założyłem, że w zasadzie nie może mnie spotkać nic co zburzyłoby mój niebiański spokój.
Jednakże, po tym jak zaczął się pierwszy samolotowy serwis zaczęły pojawiać się pierwsze pęknięcia na sielankowym obrazku. Para siedząca przed nami (jak dowiedziałem się później, Dariusz – rozwiedziony ojciec trójki dzieci i Aśka), zamówiła szybko kilka „małpek” wódki. Na początku mówiłem sobie, że to przecież nic niezwykłego – może się boją latać i potrzebują się jakoś rozluźnić. Pęknięcia powiększały się jednak coraz bardziej, gdy rzeczona para nawiązała kontakt z kolejną (siedzącą tym razem przed nimi, znowu Dariusz, rozwiedziony ojciec i tym razem Agata, rozwiedziona matka), którzy również poszli w napoje wyskokowe, tyle że byli lepiej przygotowani, bo przyczajeni jak żaby ładowali wódkę spod stolika z litrowego zasobnika.
Parę kieliszków dalej i wyglądało na to, że dwie ww. pary są właścicielami samolotu – machali na stwardesę jak na kelnerkę w typowym klubie „las vegas”, czasami kontrolnie ją poganiając „no pani Ewo, kiedy będzie ten sok”. Tak, zaczynał się „ubaw po pachy”. Jak to śpiewają pewne eleganckie chłopaki – wód ryje banię, ale nie tylko, bo także rozwiązuje języki. I wtedy właśnie chcąc nie chcąc zapoznałem się dogłębnie ze szczegółami życia seksualnego (w bieżących i przeszłych związkach), a także z szeregiem innych informacji związanych z relacjami z bliższymi i dalszymi członkami rodzin. Jednym słowem byli tak urzekający, że gdyby Krzysztof Ibisz postanowił uruchomić kolejną edycję „Czaru par” z nimi, to musiałby przyznać ex aequo dwa pierwsze miejsca.
Te dwie pary jak się okazało później miały ze sobą wiele wspólnego – najzgrabniej zjawisko to podsumował prof. Zbigniew Lew-Starowicz w niewydanej jeszcze książce „Stary człowiek i może, cz. 2”, wiec posłużę się cytatem:

Tak, była pewna różnica wieku pomiędzy oblubieńcami. Z wyznań wynikało, że w obydwu przypadkach jest to 20 lat. Kiedy młode damy złożyły ze sobą fakty takie jak: takie samo imię wybranka, taka sama różnica wieku i jak się okazało urodziny wypadające w tym samym dniu w roku, po raz pierwszy udało się zaobserwować dużą bogobojność u obydwu z nich: „o kurwa, to palec boży nas tutaj razem spotkał” (konstatacja była dodatkowo okraszona piskiem na dwa głosy, który postawiłby włosy na głowie Kojakowi).
W toku dalszych rozmów okazało się, że siły nadprzyrodzone regularnie osobiście interweniują w ich życie – tym razem swoim wyznaniem podzielił się Dariusz2: „No słuchaj, ja tu z Agatą miałem prosty układ, bo już byłem po rozwodzie i mówiłem jej wprost, że spotykamy się tylko dla ruchania. Ale mówię Ci, to palec boży mi ją zesłał, bo w końcu powiedziała wóz, albo przewóz i mnie uratowała” (generalnie odnosiło się wrażenie, że palec boży był głównym sponsorem tej wycieczki).
Najmłodsza osoba z ww. czwórki (Aśka) emanowała młodzieńczą fantazją, polotem i energią – objawiało się to regularnymi wykrzyknieniami w stylu: „ja to bym chciała jakiejś babie zajebać; nawet bym chciała, żeby jakaś się zaczęła przystawiać do mojego Dareczka, żebym mogła jej przypierdolić”. Pomimo młodego wieku Aśka była w stanie dawać mądre porady w zakresie pożycia i relacji międzyludzkich. Kiedy Dariusz2 opowiadał wzruszającą historię rozstania ze swoją pierwszą żoną i prawie przez łzy wyrzucił z siebie skrywane głęboko w zakamarkach duszy wyznanie: „i ona mi na odchodne powiedziała, że jestem eunuchem i żebym spierdalał”, Aśka dorzuciła swoje trzy grosze (ale te grosze jakby zrobione ze złota):”gdybym była facetem, to bym sama kazała jej spierdalać i na odchodne jeszcze jej zajebała”. Dzięki takiemu towarzystwu i intrygujących tematach jakie poruszali ani się obejrzałem, a zamajaczyło przed nami lotnisko docelowe.
Podsumowując, wszyscy znamy (albo większość, bo w sumie za moich współpodróżnych ręczyć nie mogę) powszechną prawdę o tym, że podróże kształcą. Jednak dawno nie czułem się tak ubogacony duchowo i intelektualnie i to już na samym początku wyprawy. Szkoda, że na bookingu czy innym analogicznym serwisie dla lotów samolotami nie da się napisać recenzji samej podróży i współpasażerów, gdzie mógłbym w superlatywach rozpłynąć się nad moim wyśmienitym towarzystwem . A czego Ciebie czytelniczko / czytelniku nauczyły ostatnio podróże?
Całe szczęście, że ja nie mam takich przygód! Podziwiam za cierpliwość 😉
cierpliwość cierpliwością, ale wyboru specjalnego nie ma – trzeba wytrzymać. Ani oni, ani my wysiąść nie day rady ;), a przynajmniej człowiek się czegoś ciekawego o świecie dowie.