Jest rok 1987. Jak pokaże przyszłość, światło dziennie ujrzał właśnie jeden z najbardziej znanych filmów z gatunku horror SF, a także jeden z najlepszych filmów akcji wszechczasów – „Predator” w reżyserii Johna McTiernana, z wiodącą rolą Arnolda Schwarzeneggera.

Początki powstawania filmu nie były jednak zbyt obiecujące. W pierwszej wersji predator wyglądał jak przerośnięta krewetka. Na dodatek aktor grający przybysza z kosmosu (Jean-Claude Van Damme) strzelał fochy, że go nie widać w filmie, a miał robić szpagaty z wyskoku i prezentować belgijską muskulaturę. Po roszadach w obsadzie i zmianie wyglądu kosmity zdjęcia zostały wznowione. JCVD został zastąpiony przez ponad dwumetrowego Kevina Petera Halla, a „krewetka” ustąpiła wersji łowcy znanej już z finalnej wersji obrazu.

Ekipa filmowa zmagała się z problemami kręcenia filmu w meksykańskiej dżungli: zimna woda, chłodne noce, błoto zamieszkałe przez hordy pijawek i sraczka u całej załogi (za wyjątkiem reżysera, który miał rzekomo nic nie jeść w obawie o swoje zdrowie). Jak stwierdzi później Kevin Peter Hall, to nie był zwykły plan zdjęciowy, to była szkoła przetrwania dla wszystkich uczestników przedsięwzięcia. Pomimo kolejnych problemów i wyzwań, udało się zakończyć zdjęcia i wypuścić film do dystrybucji. Reszta jest historią, film przechodzi do kanonu filmów akcji lat 80-tych, Arnold zgarnia kolejną grubą pengę.

Predator (1987), Najbardziej epickie przywitanie w historii - Arnold Schwarzenegger kontra Carl Weathers rozmawiają o przyjaźni i ołówkach w CIA.
Predator (1987), Najbardziej epickie przywitanie w historii – Arnold Schwarzenegger kontra Carl Weathers rozmawiają o przyjaźni i ołówkach w CIA.

The Predator (2018)

Przeskakujemy 31 lat do przodu. W międzyczasie „Predator” dorobił się dwóch oficjalnych kontynuacji:  „Predator 2” z 1990 roku z Dannym Gloverem (słabszy niż część pierwsza, ale dalej spoko) oraz „The Predators” z 2010 roku z Adrienem Brodym (gdzie „Pianista” do łapania kosmitów??). Postaci łowców pojawiają się również w dwóch filmach z serii Alien Vs Predator, które traktują o trójstronnych rozgrywkach między ludźmi, predatorami i plującymi kwasem alienami.

No i nastał rok pański 2018, który przynosi kolejny sequel do oryginalnej serii. Tytuł arcydzieła to „The Predator”, a motto filmu to „The hunt has evolved” (“Ewolucja polowania”,  czy jakoś tak) . I każdy kto myśli, że film chociaż w 10% trzyma poziom oryginału, srodze się zawiedzie.

Starałem się do filmu nie uprzedzić, nie czytać za dużo na jego temat, nie oglądać teaserów / trailerów (widziałem tylko kawałek jednego). Maszyna PR-owa oczywiście pchała wszystkimi kanałami jaki to będzie cud-miód-malina sequel. Reżyserem został człowiek z ekipy pierwszego „Predatora”, grający wtedy postać Hawkinsa – Shane Black. Shane ma w swoim CV (oprócz zgonu w oryginalnym „Predatorze” – „dżungla ożyła i porwała go”) sporo ciekawych osiągnięć. Jest scenarzystą sporej liczby genialnych filmów akcji lat 80-tych i 90-tych. Żeby wymienić tylko kilka z nich: „Zabójcza broń” (1-4), „Ostatni skaut”, czy „Długi pocałunek na dobranoc”. Dodatkowo w ostatnim czasie Shane wsławił się jeszcze scenariuszem do „Iron Mana 3”, którego również z sukcesem wyreżyserował. Ta informacja dodawała mi trochę otuchy w oczekiwaniu na najnowszą odsłonę zmagań ludzi z łowcami.

Mimo płynących zewsząd płatnych zapewnień oraz roli jaką miał odegrać w procesie twórczym członek oryginalnej ekipy, miałem spore obawy wchodząc do kina. Liczyłem się z tym, że nie podejmą walki z pierwowzorem. Miałem jedynie nadzieję, że najnowsze dzieło traktujące o kosmicznych myśliwych będzie lepsze choć od ostatniego „The Predators”. No i jest lepsze, niestety tylko w ilości gagów i poziomie autoparodii.

Gdybym z góry wiedział, że film został stworzony w stylu „Scary Movie” i główne role zagrają bracia Wyans, to może bym się nie czepiał. Niestety wziąłem film na serio, jako legitną kontynuację. I tu popełniłem największy błąd od czasów, gdy austriacka ASP odrzuciła rysunki Hitlera.

The Predator – fabuła

UWAGA / SPOILER ALERT – dalej czytasz na własną odpowiedzialność, bo zdradzam dlaczego ten film jest *ujowy

Zacznijmy zatem od krótkiego streszczenia. Film jest o tym, że oczywiście predator przylatuje na Ziemię. Rozbija się gdzieś w dżungli i tam po raz pierwszy krzyżują się losy kosmity i głównego bohatera. O dziwo główny bohater przeżywa bliskie spotkanie, co więcej „pożycza” sobie część wyposażenia łowcy – bojową rękawicę, maskę oraz „analną kulkę znikania”. Kulkę połyka przepijając tanim rumem, a resztę wysyła pocztą (tak kurde bele, pocztą) do swojego syna i żony. Główny bohater to wojak-snajper, który strzelał do niejednego wroga, więc i predatory mu niestraszne.

Lądowania „prediego krugera” nie mogli oczywiście przegapić przedstawiciele ogólno-pojętych służb, które tutaj występują jako operatorzy projektu „Stargazer” – badacze kosmosu z ukierunkowaniem na obce formy życia. Do gry zostaje wciągnięta dodatkowo pani doktor biolog, która kiedyś napisała do prezydenta USA, że jakby gdzieś, kiedyś przylecieli jacyś kosmici, to ona chętnie oprowadzi ich po Waszyngtonie i pokaże najlepsze miejscówki, gdzie zjeść hot-doga w Nowym Jorku. No i tak z grubsza drogi wyżej wymienionych krzyżują się, dając podkład do kiepskiej jakości rozrywki.

Predator po wylądowaniu chciał zatrudnić się w Uberze, ale taksówkarze licencjonowani rozbili mu pojazd.
Predator po wylądowaniu chciał zatrudnić się w Uberze, ale taksówkarze licencjonowani rozbili mu pojazd.

Pan reżyser Shane próbował puścić oko do widowni, która zakochała się bez pamięci w oryginalnych zmaganiach ludzi z przybyszami z kosmosu i nawiązać do chlubnej historii. Mamy zatem odwołania do słynnej sceny „You’re one ugly motherfucker” – pani doktor parafrazując Arnolda z pierwszej części, rzuca do złapanego predatora – „you’re one pretty motherfucker”. Kolejna kwestia, która nawiązuje do „jedynki” to słynny na trzy układy gwiezdne tekst „get to the choppa”. W oryginale Arnold wykrzykuje tę poradę resztkom swojego oddziału i pozostającej przy życiu „brance” z akcji przeciwko partyzantom. Zawołanie oznacza – uciekajcie do helikoptera.  W „The Predator” natomiast jest to komenda do przechwycenia wolnostojących motocykli typu chopper, w celu oddalenia się z miejsca jatki, którą urządza wybudzony ze śpiączki predator. Jest też odwołanie do „dwójki”, tym razem osobowe, bo jednego z działaczy projektu Stargazer gra Jake Busey, syn Garego Buseya, który to zginął próbując pochwycić kosmitę w miejskiej dżungli. Ale powiem Wam szczerze, że te odwołania są tak kiepsko wykonane, że zamiast nostalgicznego uśmiechu powodują jedynie grymas zażenowania.

Film praktycznie od samego początku uprzedza, że dalej będzie tylko gorzej – reżyser i scenarzysta (w jednym) nie próbował nawet maskować sprawy.  W 10 minucie filmu pojawia się mocno małoletni chłopiec, syn głównego bohatera, który przechwytuje paczkę od ojca z trefnym kosmicznym towarem. I tu sprawy praktycznie się wyjaśniają, bo kto przy zdrowych zmysłach daje dzieci do filmu z predatorem.

Dalej ilość debilizmów i niekonsekwencji rośnie w tempie geometrycznym. Najlepsze jaja są jak pojawiają się psy predatory i jeden z nich po dobrze wymierzonym postrzale w potylicę uznaje ludzi za kumpli i łasi się do nich niczym tancerka w klubie go-go do banknotu z królem Jagiełłą.

pies predator - te z filmu wyglądają i zachowują się prawie tak samo śmiesznie
Pies predator – te z filmu wyglądają i zachowują się prawie tak samo śmiesznie.

Następna sprawa, to ekipa walczącą z kosmitami. W dużym skrócie są to „odpady z wojska, z szeregiem zaburzeń psychicznych nabytych w jednych z wielu amerykańskich wojen. I tak jeden z nich ciągle wieszczy koniec świata (przy czym wygląda jak Figo z Braci Figo Fagot, co dodaje niezamierzonej powagi przepowiedniom). Drugi to niedoszły samobójca. Trzeci ma syndrom Touretta (niestety gra go niezły jako Punisher – Thomas Jane). Czwarty, który jest w dziwnej relacji z trzecim, opowiada dowcipy, których nie powstydziłby się Karol Strasburger. Piątego nawet już nie pamiętam. Na czele tej doborowej grupy staje nasz snajper profesjonalista. No i oczywiście jest jeszcze pani doktor, która dołącza do tej wesołej gromady. Przy okazji dowiadujemy się, że pani doktor ma prawdopodobnie lepsze wyszkolenie wojskowe niż każdy z weteranów, a bronią posługuje się niczym Antonio Banderas w „Desperado”.

W najnowszym
W najnowszym „The Predator” w ekipie walczącej z kosmitami zabrakło tylko JarJar Binksa.

Następna postać-legenda tego filmu, to czarnoskóry cwaniak dowodzący projektem Stargazer.  W każdej scenie pokazuje, że wie wszystko o predatorach. Nie zaskakuje go pojawienie się przedstawiciela gatunku mierzącego 3,5m z pancerzem wyrastającym z ciała, który ma do pomocy dwa psy predatory. Wyjaśnia zaistniałą sytuację zgodnie z jej rzeczywistym przebiegiem. Z drugiej strony jego ekipa super-najemników atakuje predatory wyposażona jedynie we własne poczucie zajebistości. No bo tak tylko tak można określić próby uśmiercenia kosmity za pomocą „zwykłych” pistoletów i karabinów, których kule nawet nie łaskoczą nowoczesnych predatorów (najlepsze jest w sumie to, że ta zasada się w trakcie filmu zmienia, bo kule wystrzelone przez głównego bohatera mają inny ciężar gatunkowy).

I nawet śmierć członków głównej ekipy jest zabawna. To już nie jest to samo jak Billy, który się nikogo nie boi, ginie w samotnym starciu z predatorem i w tym momencie cała reszta już wie, że poszedł sms od kupy, że spotkanie jest w spodniach. Bohaterowie oryginału to najlepsi z najlepszych, samodzielnie rozwalający wszystkich partyzantów Ameryki Południowej, wspieranych przez ruskich agentów. Chłopaki z „jedynki” byli tak naładowani testosteronem, że gdyby przyleciał do nas predator-samica (SEKSIZM MODE ON), to zamiast ich wyżynać w pień zostawiłaby im tylko nazwę hotelu, w którym się zatrzymała i numer pokoju. Skoro takie chojraki przegrywają w walce o życie z predatorem, to kosmita jest nie w kij dmuchał przeciwnikiem. Śmierć w najnowszej odsłonie natomiast to szczyt komedii. We współczesnym „The Predator”, nowa generacja zmutowanych i jeszcze lepszych łowców walczy z ekipą zbiegłą ze „Zwariowanych melodii”. W związku z tym, utrzymując konwencję, śmierć poszczególnych jej członków zamiast gęsiej skórki powoduje śmiech przez łzy. A sam „ugly motherfucker” za największego wojownika z tej gromady uznaje małoletniego syna głównego bohatera.  Czy muszę dodawać więcej?

The Predator – Epilog

Podobno Arnold miał propozycję, żeby ponownie wcielić się w rolę Dutcha (oryginalnego pogromcy predatora), ale odrzucił ją. Oficjalnych powodów nie znalazłem, ale kurde bele – Dutch to był gość, który przeżułby i wypluł całą ekipę „The Predator” nie wyciągając przy tym cygara z ust. Jak zatem miałby się odnaleźć w nowym otoczeniu? Jedyna szansa jaką widzę, to że Dutch byłby cały film w śpiączce i oni go wożą jak totem mający im dodać odwagi.

Arnold Schwarzenegger po obejrzeniu najnowszego The Predator (2018) zastanawia się, co tu się odjaniepawla.
Arnold Schwarzenegger po obejrzeniu najnowszego The Predator (2018) zastanawia się, co tu się odjaniepawla.

Podsumowując tę przydługą tyradę – jeśli znasz oryginał, to najnowsze dzieło z serii srodze Cię zawiedzie. Jedyny sposób to spora dawka środków psychoaktywnych przed seansem i nastawienie się na „Kolejną, typową komedię dla kretynów”. Jeśli natomiast oryginału nie znasz – to … w sumie to nie mam dla Ciebie rady innej niż jak najszybsze nadrobienie zaległości, bo na razie to nie mamy o czym rozmawiać 😉

Nie bądź chytry, podziel się linkiemShare on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter
Email this to someone
email

2 thoughts on “POZNAJ MOICH PREDATORÓW, czyli jak z klasyki zrobić „Straszny Film””

  1. Fantastyczna recenzja, szkoda ze taka krótka bo czytało sie świetnie , dobry tekst z tym totemem dodającym odwagi xD

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.