Każdy ma jakąś supermoc. Czasami jej odkrycie zajmuje nam jednak wiele czasu. Zazwyczaj odkryciu specjalnych umiejętności towarzyszą szczególne okoliczności – wypadek, z którego jakimś cudem wyszliśmy bez szwanku, zastrzyk zrobiony przez (teraz już byłą) żonę, po którym zobaczyliśmy tunel, czy obejrzenie głównego wydania Wiadomości TVP i uświadomieniu sobie, że to nie Dziennik TV Fedorowicza.

Ja odkrycia dokonałem nie dalej jak wczoraj, a poniżej przedstawiam Wam historię, jak do tego doszło.

Jak to wszystko się zaczęło

Od kiedy byłem wczesnym nastolatkiem i naczytałem się komiksów o różnych amerykańskich superbohaterach szukałem w sobie różnych supermocy. Na szczęście nie sprawdzałem, czy potrafię latać, ale próbowałem na różne sposoby odkryć w sobie unikalne umiejętności, które pozwolą mi przejąć władzę nad światem, a przynajmniej zapanować telekinetycznie nad pilotem do TV, który zawsze leży poza zasięgiem kończyn.

Podejmowałem wiele prób, które w zdecydowanej większości spaliły na panewce.

Pajęczy zmysł

Mój pajęczy zmysł nie zawsze działał
Mój pajęczy zmysł nie zawsze działał

„Wytężałem” swój „pajęczy zmysł”, który uprzedzał mnie o rodzicach nadciągających w kierunku pokoju, gdy ja grałem w najlepsze w strip pokera. Pajęczy zmysł działał tak w mniej więcej 50% przypadków. Mogło mieć to związek z lękiem przed pająkami, przez który nie dałem się ugryźć „krzyżakowi”, którego uprzednio polałem domestosem (domestos śmierdział kiedyś tak bardzo, że byłem pewien że zawiera wzbogacony uran).

Etap Rosomaka

Zapoznawszy się z X-menami, jak 90% czytających ten komiks, marzyłem o tym, że zostanę Wolverinem (tudzież Rosomakiem). Zależało mi na tym głównie ze względu na wysuwane szpony i czynnik przyspieszonego gojenia ran (mniej ze względu na wzrost – kto by chciał być takim konusem i zarost – codzienne golenie pleców z futra, to jednak uciążliwa sprawa). Tu na przeszkodzie znowu stanęły moje lęki i obawy – tym razem te związane z przerwaniem ciągłości powłok zewnętrznych organizmu. No bo jak ja będę wysuwał te szpony z pięści, to chyba za każdym razem będzie to robiło dziurę w łapach. Pomyślałem, że jednak odpuszczę ten kierunek i skupię się na czymś mniej (potencjalnie) bolesnym.

Bycie rosomakiem / wolverinem to też pewne niedogodności w codziennym życiu
Bycie rosomakiem / wolverinem to też pewne niedogodności w codziennym życiu

Siła umysłu

Niezrażony niepowodzeniami z poszukiwaniem indukowanych jak i wrodzonych mutacji postanowiłem spróbować z mocą o wiele potężniejszą – siłą umysłu. Na pierwszy ogień poszły próby telepatycznego porozumiewania się ze zwierzętami. Niestety okazało się, że yorki mają zdaje się jakąś wbudowaną ochronę magiczną, bo tak jak nie słuchały moich komend głosowych, tak również pozostawały głuche na rozkazy wydawane kanałem przekazu myśli (dołożyły tylko patrzenie na mnie jak na debila).

Piwo pomagało psom bronić się przed atakami telepatycznymi
Piwo pomagało psom bronić się przed atakami telepatycznymi

Pomyślałem sobie, że może na początek za wysoko postawiłem poprzeczkę i warto spróbować z czymś prostszym na start – materią nieożywioną. Potrzeba ta pojawiła się w momencie, gdy wysiadły baterie w pilocie do telewizora. Wpatrywałem się zatem w odbiornik podczerwieni czternastocalowego Sanyo z intensywnością wegańskiego neofity patrzącego na znajomego zamawiającego krwisty stek. Próbowałem różnych ustawień, przeprowadzałem w pamięci obliczenia związane z kątem padania i odbicia, stawałem na głowie, stosowałem soczewki dla skupienia i wzmocnienia sygnału. Po kilku dniach bez TV z żalem zarzuciłem dalsze próby i jak normalny człowiek poszedłem do kiosku po baterie.

Pamiętam, że wizyta w kiosku zainspirowała mnie do przekierowanie moich wysiłków w jeszcze inną stronę – przewidywanie przyszłości. Praprzyczyny tego stanu rzeczy były dwie: pierwszą z nich była książeczka, która miała w tytule coś o przepowiedniach Nostradamusa, III Wojnie Światowej i roli Wielkiej Polski, drugą natomiast była maszyną totolotka . No i się zaczęło. Wynosiłem liczone w setkach pliki pustych blankietów lotto z kolektury, żeby trenować na nich intensywne wpatrywanie się, które miałem nadzieje umożliwi mi przewidzenie wyników najbliższego losowania. W celu weryfikacji moich prognoz raz na jakiś czas inwestowałem kieszonkowe w zakup „z pewnością zwycięskiego” losu. Niestety również w tych poszukiwaniach moja skuteczność osiągnęła wyniki statystycznie nieznaczące. Ale i to nie zatrzymało mnie przed dalszymi próbami.

Nostradamus zainspirował mnie do dalszych poszukiwań supermocy
Nostradamus zainspirował mnie do dalszych poszukiwań supermocy

Supermoce w dorosłym życiu

Wraz z wejściem w dorosłość magiczne umiejętności, których poszukiwałem, zmieniały się w stosunku do lat wcześniejszych. W okresie studenckim moje próby skupiały się głównie wokół weryfikacji, czy posiadam nadnaturalną zdolność zaliczania sesji bez nauki (nie posiadam) oraz umiejętność szybkiego pozbywania się z organizmu nadmiernych ilości alkoholu z pominięciem skutków ubocznych (również nie posiadam).

Wielkie odkrycie – moja supermoc

No i tak lata mijały, a ja powoli rezygnowałem z poszukiwań supermocy, może za wyjątkiem lotto, bo tu jeszcze raz na jakiś czas sprawdzam, czy jednak coś się tli (nadzieja umiera ostatnia). I tak trwałem w tej beznadziei aż do wczoraj. Po wyjściu z pewnej gruzińskiej restauracji stanąłem jak rażony piorunem. „O kulson! Dlaczego dopiero teraz to do mnie dotarło?!? Tyle lat zmarnowanych.” – krzyczałem na środku ulicy. Zacząłem przypominać sobie jak Bruce Willis w „Niezniszczalnym” wszystkie znaki i sygnały, które dawał mi świat, a które miały mi uświadomić jak potężnej mocy stałem się dysponentem. Widocznie wcześniej nie byłem jeszcze gotów, żeby przyjąć tak wielkie brzemię na siebie. „Z wielką mocą łączy się wielka odpowiedzialność”, ale myślę, że dam radę.

Jaka to supermoc spytacie. Otóż tak jak magnes przyciąga zakuty łeb, jak Grażyna przyciąga Janusza, jak kibice Odry przyciągają antyszczepionkowców, tak ja przyciągam w restauracjach jedzenie, które zawiera nieprzewidziane w przepisie dodatki. Najczęściej są to kudły (zawsze się zastanawiam, czy to z głowy czy jednak łoniaki; boję się, że niedługo tak polubię smak włosów, że nie będę jadł niczego, co ich nie zawiera). Chociaż ostatnio trafiam też inne elementy – np. wkładkę celulozową w postaci kartki papieru. Jak się dobrze zastanowić, to w promieniu dobrych kilku kilometrów mało mam knajp, które odwiedzam, a w których udało mi się NIE przyciągnąć jakiegoś „ekstra” składnika.

Hamburger z kudłami - od niedawna moje ulubione danie
Hamburger z kudłami – od niedawna moje ulubione danie

Co dalej zamierzam z tym zrobić? Tak szczerze to jeszcze nie zdecydowałem. Ale okazuje się, że w dobie Internetu wiadomości szybko się rozchodzą i podobno takie słowa padły na mój temat z ust słynnej restauratorki i właścicielki drugich najsłynniejszych doczepianych loków:

„Jest bohaterem, na którego Polska zasługuje, ale nie takim, którego teraz potrzebuje. Dlatego będą go ścigać. Ale on to wytrzyma, bo nie jest waszym bohaterem. Jest cichym strażnikiem, czujnym obrońcą. Jest Mrocznym Talerzem.”

I tak – będę obrońcą polskich żołądków. Stworzę ogólnopolską mapę knajp, w których podają żarcie bez włosów (od razu uprzedzam – papier i paznokcie też nie przejdą). Znajdą się tam pewnie w porywach ze trzy punkty. Ale trudno – trudne czasy wymagają trudnych decyzji!

Nie bądź chytry, podziel się linkiemShare on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter
Email this to someone
email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.